• Profil • Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości • Zaloguj
Rock Room - Forum fanów muzyki gitarowej Strona Główna
• FAQ  • Szukaj • Użytkownicy • Grupy • Rejestracja • Zaloguj


Poprzedni temat «» Następny temat
Opowiadanko w świecie mojej gry fabularnej
Autor Wiadomość
Fnord 
Rycerz mieczy


Last.fm: Disorder1982
Numer buta: 41
Ulubiony muzyk: M. J. Keenan / Jon Crosby
Wiek: 41
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 1159
Skąd: Z kręgu szóstego
Wysłany: 2010-01-03, 01:13   Opowiadanko w świecie mojej gry fabularnej

Nieoszlifowane, niedokończone, pisane w dawnych czasach. Nie traktujta tego jak dzieła literackiego, a bardziej pobieżnego wprowadzenia w klimat erpega który tworzę.

No to jedziemy!

Budzi mnie miejski hałas i ciężki zapach zjonizowanego powietrza, taki, jaki zawsze czuć w chwilach przed burzą. Nie do końca obudzony rzucam okiem na panoramę malującą się za uchylonym oknem. Zwaliste gmachy wieżowców o poczerniałych murach, błyszczące sylwetki duszolotów, wszystko przykryte grubym kobiercem deszczowych chmur wiszących nad Miastem jak milcząca zapowiedź śmierci. Mijają minuty, a ja ciągle spoczywam na kanapie, gapiąc się bezmyślnie w stojące na stole pozostałości po wczorajszym wieczorze. Opróżniona do jednej czwartej butelka podłego absyntu, lepka od zaschniętego alkoholu szklanka, popielniczka pełna niedopałków. Zegar wybija południe wyrywając mnie z odrętwienia, wstaję więc i ruszam do łazienki. Trzask przełączanego włącznika światła, migocząca przez chwilę świetlówka zalewająca pomieszczenie upiornym blaskiem i zmęczona twarz alkoholika odbijająca się w lustrze nad umywalką. Przypatruję się kilkudniowemu zarostowi, podkrążonym oczom i spoczywającym w nieładzie włosom. Wyciągam z szafki przybory do golenia i zaczynam doprowadzać się do porządku. Wszystko wydaje się być trochę nierealne, odnoszę wrażenie jakbym obserwował całą sytuację z zewnątrz, ale impresja mija, gdy po skończonym goleniu przemywam twarz zimną wodą.
Nazywam się Orson Figgs i jestem prywatnym detektywem. Sprzedaję swoje usługi najróżniejszym ludziom. Zdradzeni małżonkowie, matki, których dzieci zniknęły gdzieś pośród mrocznych zaułków i nigdy nie wróciły do domu, ofiary gwałtów i pobić, niezaspokojeni wierzyciele, krewni zamordowanych- wszyscy ci ludzie mogą zwrócić się do mnie po pomoc, oczywiście za odpowiednią opłatą. Za kilka oboli dziennie jestem gotów przetrząsnąć całe Miasto, przekopywać się przez śmieci w poszukiwaniu tropów, odwiedzać najgorsze speluny, a nawet kontaktować się z mieszkańcami astralu. Dar rozmawiania ze zmarłymi jest moim największym atutem, ale i przekleństwem. Choć napędza mi dziesiątki klientów, których nigdy bym nie zdobył bez mediumicznych zdolności, to sprawia, że bez pomocy zielonego diabełka nie jestem w stanie spokojnie zasnąć.
Noc to ich czas, właśnie wtedy do mnie mówią. Przychodzą wieczorami i szepczą do ucha krwawe historie. Ich sine, trupie oblicza wiszą nad łóżkiem wpatrując się we mnie nieruchomymi oczyma. Gdy przybywają, powietrze ochładza się i czasem dzieją się dziwne rzeczy. Z ciemności słychać niepokojące odgłosy, przygasają światła. Początkowo sądziłem, że można się do tego przyzwyczaić, starałem się nie zwracać na nich uwagi, udawać że ich nie ma. Nie wychodziło. Po kolejnej nieprzespanej nocy uznałem, że muszę coś z tym zrobić i sięgnąłem po butelkę. Pierwszy raz od wielu, wielu dni dane mi było zapaść w błogi sen i odpocząć od prześladowców. Od tamtego czasu nie zdarzyło się, żebym szedł spać trzeźwy.
Popadłem w nałóg żeby nie oszaleć. Zabawne, co? Ale Anton Siergiejowicz, mój kumpel z Klubu Odeon, mówi że wśród spirytystów to absolutnie normalne. Jedni piją, inni palą opium albo zostają morfinistami. Sam Anton spędza całe dnie w palarni Orient, leżąc na poduszkach z dymiącą fajką w ręku, odurzony opiatami. A karzeł co chwila przynosi mu nową porcję, kolejną niewielką kulkę wymoczoną w wodzie zmieszanej ze starym, czerwonym winem. Anton mówi, że po opium wszystko dzieje się jakby wolniej, spokojniej, a sam narkotyk narzuca magiczny rytm wyznaczający pory dnia. Opium nie sprowadza wizji, lecz wprowadza w błogi półsen, inspirujący i słodki. Nie raz namawiał mnie, bym poszedł razem z nim do Orientu i zakosztował jego sposobu na ucieczkę. Zawsze odmawiałem. Życie i tak ma w sobie zdecydowanie za dużo magii.
Za oknem błyska pierwszy piorun zapowiadający nadciągającą nawałnicę, a chwilę później eter wypełnia się przytłumionym, głuchym odgłosem gromu. Wśród chmur rozpoczyna się uśpiony dotąd taniec elektronów, kationy ścierają się z anionami generując kolejne elektryczne wyładowania. Cumulusy zaczynają z wolna wirować wokół iglicy Cyklonu Dusz, wskazując na wzmożoną działalność reaktora. Samotna kropla rozpryskuje się o szklaną taflę okna. Podążają za nią następne, słychać narastający szum, który wkrótce przejdzie w miarowe staccato, gdy tylko burza rozpocznie się na dobre.
Przy akompaniamencie bębniącego w szyby deszczu zapalam papierosa, lekko rozświetlając panujący w mieszkaniu półmrok nagłym rozbłyskiem płomienia zapalniczki. Zaciągam się aromatycznym dymem i podchodzę do nocnego stolika. Przecinająca niebo błyskawica wyostrza kontury radia, ujawniając ukryte dotąd w ciemności gałki, głośnik i skalę częstotliwości. Zaczynam manipulować regulatorem, aby złapać ulubioną stację. Słyszę ten dziwaczny wizg radiowych fal, rozdzierany co chwila urywkami rozmów i pojedynczymi taktami muzyki, który zawsze wywołuje u mnie gęsią skórkę. Nie wiem dlaczego, ale jest w nim coś bardzo niepokojącego. Brzmi tak, jak gdyby odbiornik wychwytywał strzępy ludzkich myśli i uczuć rezonujące w murach budynków. Czasem zdaje mi się, że w czasie dostrajania słyszę te same szepty, które prześladują mnie nocami, chrapliwe, przeszywające chłodem głosy zmarłych.
Mijają minuty, a ja ciągle nie mogę ustawić odbiornika na żadną rozgłośnię. Upiorny radiowy szum coraz głośniej rozbrzmiewa w mojej głowie, doprowadzając mnie do szału. Ruchy z każdą chwilą mam coraz bardziej nerwowe. Cholerny hałas nie ustaje, a ja szarpię gałką w lewo i w prawo, usiłując położyć mu kres. Zdenerwowanie zaczyna ustępować lękowi, gdy czuję nagły spadek temperatury. U podstawy kręgosłupa rodzi się dreszcz, przebiega wzdłuż pleców i rozprzestrzenia się na całe ciało. Radio ciągle przerażająco skrzeczy, powodując nieprzyjemny uścisk w żołądku. Zaczynam drżeć, ale nie przestaję histerycznie mocować się z pokrętłem. Zimny pot oblewa moje czoło, oddech mam szybki, płytki i świszczący. Po kolejnym obrocie zapada głucha cisza. Odsuwam się na krok od odbiornika. Miarowe tykanie zegara miesza się z dzwoniącym w tle deszczem i biciem mego serca. Zupełnie znikąd pojawia się zniekształcony dźwięk pozytywki i wypełnia pomieszczenie. Gdyby ktoś mnie w tej chwili zobaczył, musiałby uznać, że ma przed sobą szaleńca. Blada jak ściana twarz, oczy szeroko otwarte ze strachu, dygoczące ciało, urywany oddech. Popiół z trzymanego w zaciśniętych ustach papierosa opada na dywan. Wpatruję się niepewnie w radio świecące nikłym blaskiem lampy elektronowej.
- Orsonie.
Z okrzykiem pełnym zgrozy odskakuję od odbiornika i wpadam na stół, który z trzaskiem pęka pod mym ciężarem. Upadam na podłogę. Przerażony unoszę się na łokciach i zaczynam odpełzać od piekielnego urządzenia w głąb pokoju, rozgarniając połamane elementy stołu.
- To ja, Orsonie.
Słyszę ciche łkanie. Po chwili orientuję się, że wydobywa się z mojej własnej piersi. Serce łomocze szaleńczo.
- Odejdź! Zostaw mnie w spokoju! – krzyczę łamiącym się głosem.
- Nie poznajesz mego głosu, Orsonie? To ja, wołająca z otchłani.
- E… Emily?
- Mój czas się kończy, Orsonie. Oni przybywają! Dzwony biją im powitalną melodię! Mrok i wieczna ciemność! Nadchodzi Czas Koniunkcji!
Kobiecy głos z wolna zanika, tak samo jak dźwięk pozytywki. Radio zaczyna wygrywać skoczny dixieland.

*

- Histeryzujesz, Orson – mówię do niego, gdy nalewa sobie kolejną szklankę absyntu – Jesteś medium, powinieneś być przygotowany na podobne wydarzenia.
- Ale nie wtedy, gdy radio przemawia głosem Emily! Anton, posłuchaj mnie. Ona umarła sześć lat temu. Ani razu nie udało mi się z nią skontaktować, choć tyle razy próbowałem. Myślałem, że odeszła z tego świata na dobre! Nadal uważasz, że przesadzam?
- A skąd możesz wiedzieć, że to była ona? – pytam spokojnie - Oni potrafią omamiać umysł, doskonale o tym wiesz. Wiedzą, czego pragniesz i czego się boisz i jeśli na chwilę opuścisz gardę, wykorzystają tę wiedzę przeciwko tobie…
- Może nie jestem najlepszym spirytystą i boję się duchów zdecydowanie bardziej niż inni. Ale ja wiem, że to była ona i nie wmówisz mi, że się mylę.
Orson przechyla szklankę i jednym haustem wypija całą jej zawartość. Zastanawiam się, kiedy wreszcie zacznie być po nim widać, że wypił już cztery. Siedzimy w Odeonie, otoczeni gwarem rozmów oraz tytoniowym dymem, ukryci przed niepogodą. Na scenie Velma Schiffer klei się do fortepianu śpiewając jakąś seksowną piosenkę i mruczy w refrenach jak kotka. Naprawdę nazywa się Monika Ubysz, ale w świetle jupiterów używa scenicznego pseudonimu. Gdy pręży się na lakierowanych na czarno deskach, prezentując publice swój ledwo zakryty przez obcisłe czarne body biust, wydobywam z kieszeni płaszcza fajkę nabitą grudką mojej najsłodszej trucizny. Opium, najbardziej kapryśna kochanka świata. Pewnie nawet bardziej od rozpuszczonej uwielbieniem tłumów Velmy.
- Antonie Siergiejowiczu… - mówi detektyw tonem upominającej nauczycielki.
- Jedna fajka mi nie zaszkodzi. Jeśli chcesz, mogę się z tobą podzielić.
- Wiesz, że nie chcę.
- Faktycznie czuję się trochę nieswojo paląc w Odeonie, ale gdybym poszedł do Orientu, to już byś sobie ze mną nie porozmawiał – moją twarz wykrzywia z wolna przepraszający uśmiech – A wracając do tematu- na pewno ci się po prostu nie przesłyszało? Wszyscy wiedzą jak boisz się szumu radiowego. Strach mógł wywołać taką reakcję. A zakładając, że od sześciu lat podświadomie pożądasz obecności Emily, tego typu projekcja wydaje się być jeszcze bardziej prawdopodobna.
- Nie baw się ze mną w psychoanalizę. Wiem, co tam się zdarzyło. I nie była to tylko kwestia tego cholernego radia. Poza tym, nie jestem onirykiem – upiera się Orson, trochę już rozdrażniony. Postanawiam dyskretnie zmienić temat.
- Czemu po prostu nie wyrzucisz tego pudła? Oszczędzisz sobie wielu stresów.
- Lubię czasem posłuchać, co dzieje się w Mieście. Pamiętaj czym się zajmuję, muszę trzymać rękę na pulsie.
- Zawsze są gazety.
- Ale tylko poranne i wieczorne, mnie zaś interesują zwykle wieści z ostatniej chwili. Później często tracą swoją przydatność – odpowiada detektyw, a potem kierujemy oczy w kierunku sceny.
Velma śpiewa teraz przechadzając się pośród stolików. Obchodzi wkoło krzesło któregoś z klientów, kręcąc uwodzicielsko biodrami, innemu zarzuca swój szal na szyję, wdzięcząc się jak ulicznica.
- Co to jest Czas Koniunkcji? – pyta nagle Figgs.
- Naprawdę nie wiesz? – zdziwiony unoszę brew – No tak, nigdy jakoś specjalnie nie interesowałeś się okultyzmem. Czas Koniunkcji to mit, przyjacielu, który nigdy nie stanie się rzeczywistością.
- No dobrze, ale co to jest? – powtarza z naciskiem na trzy ostatnie wyrazy.
- Podobno jest to chwila, w której astral połączy się z wymiarem, w którym żyjemy. Opisywał to, zdaje się, Wolfgang Libavius w którymś ze swoich traktatów. Czemu pytasz?
- Emily powiedziała, że się zbliża.
- Czekaj, czekaj – patrzę zaskoczony na Orsona – Było też coś o bijących dzwonach?
- Owszem. Skąd wiedziałeś?
- No proszę. Takie były słowa przepowiedni, której pytia delficka udzieliła przyszłemu tyranowi Aten, gdy ten zapytał, czy bogowie oddadzą mu jego zmarłą kochankę. Nie pamiętam dokładnie brzmienia całości, ale na pewno był tam i Czas Koniunkcji i bijące dzwony. Oczywiście jest to całkowity nonsens, bo w antycznej Grecji nie znali jeszcze tych instrumentów, niemniej jednak średniowieczne tłumaczenie je zawiera. Tłumacz prawdopodobnie usiłował dostosować tekst do potrzeb współczesnych.
- W takim razie coś w tym musi być, może Czas Koniunkcji naprawdę nadchodzi?
- Orson, uspokój się – uśmiecham się pobłażliwie – Jeśli tak brzmiała przepowiednia w czasach antycznych i do tej pory się nie sprawdziła, to prawdopodobnie ty też nie masz się czym martwić. Jeśli faktycznie w twoim mieszkaniu zamanifestowała się Emily, mogła po prostu wygłosić tekst, który kiedyś gdzieś przeczytała. Wiesz, oni zachowują się czasem bardzo irracjonalnie. Jeśli to nie była ona, to może jakiś sprytny duch chciał cię przestraszyć. Chyba mu się udało, co? – odpowiadam chichocząc.
- Nie do końca podzielam twój dobry humor, choć niewątpliwie mówisz z sensem. Nie wiem już, co o tym myśleć.
- Lepiej napij się jeszcze tego swojego zielonego paskudztwa, to od razu poprawi ci się samopoczucie. Takie to gorzkie, że w ogóle nie wiem jak możesz to pić. O! Popatrz, kto tu do nas przyszedł!
Velma jest tuż przy naszym stoliku. Posyłam jej jeden z moich szelmowskich uśmiechów, a potem przesuwam się z krzesłem tak, żeby mogła usiąść mi na kolanach. Czuję jej uda, rękę obejmującą moje ramiona, oszałamiający zapach czarnych włosów i widzę wysmukłą, szlachetną szyję prowokująco wygiętą jakby do całowania. Ocieram się lekko wargami o jedwabistą skórę, a Velma w przerwie między dwoma wersami piosenki szepcze mi do ucha:
- Nie teraz, Anton. Jestem w pracy.
- O której kończysz?
Dziewczyna zrywa się z moich kolan, wężowym ruchem przesuwa się wzdłuż krawędzi stolika i kontynuuje występ. Rozrzuciwszy ramiona obraca się, podnosi swą długą, cudowną nogę i opiera ją o bark Orsona, płynnie przechodząc do szpagatu. Widownia wyraża swą aprobatę biciem braw i pokrzykiwaniem. Niektórzy wstają nawet od swoich stolików, a kilka róż, prawdopodobnie wyjętych z wazonów strojących blaty, przecina zadymione powietrze i ląduje u jej stóp. Velma uśmiecha się, uszczęśliwiona aplauzem, zdawkowo dziękuje wielbicielom i rusza w kierunku sceny. Nawet nie kłopocze się, żeby pozbierać kwiaty. Kiedy mnie mija, słyszę:
- Bądź przy tylnym wyjściu o północy. Tylko nie naćpaj się jak ostatnio.
Patrzę na przyjaciela i uśmiecham się na widok jego twarzy. Tak jak wszyscy tutaj zgromadzeni czuje uwielbienie dla gwiazdy wieczoru, które aż bije z jego oblicza, i z pewnością zazdrości mi, że mam ją niemalże co wieczór. Mógłbym ją mieć codziennie, ale druga kochanka nie zawsze pozwala. Jest tak zazdrosna, że czasem posuwa się nawet do uśpienia libido swego niewolnika, z czego Mona (skoro zniknęła za kulisami, to będę nazywał ją jej prawdziwym imieniem) zwykle nie jest zbyt zadowolona. Ciekawe co Monika widzi w tym niepozornym, czterdziestoletnim facecie jakim jestem. Nie mam ani wyrobionej muskulatury, ani posągowych rysów. Wszystko czym dysponuję to rzednące słomkowe włosy, okrągłe okulary w cienkiej drucianej oprawie, sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, wychudła twarz i brzuszek, który mógłbym nazwać piwnym, gdybym pił piwo. Orson już prędzej powinien był wpaść jej w oko. Jest wprawdzie trochę zniszczony przez absynt i ciągłe stany lękowe związane z naszym darem, ale wysoki i może podobać się kobietom. Ma orli nos oraz dość wydatną szczękę, jednak nie na tyle, by nadawała mu wygląd prymitywa. Znamionuje raczej siłę drzemiącą w ramionach, bicepsach, muskularnych nogach. Mówiąc krótko, gdyby golił się częściej albo zdecydował się w końcu zapuścić brodę, przypominałby dumnego wojownika. Ma w sobie wiele z bohatera opowiadanych wieczorami opowieści, a ja nie przypominam żadnego. Przy nim mogłem wydawać się jedynie drobnym pokraką. Jednak wybrała właśnie mnie, choć zawsze zjawiam się w Odeonie w towarzystwie mego przystojnego przyjaciela. Całkiem możliwe, że pomogła mi romantyczna aura suchotnika i poznaczone zmarszczkami czoło, oznaczające intelekt i umysł filozofa.
Rozmyślania przerywa mi nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej i drapanie w oskrzelach zapowiadające kaszel, podnoszę więc do ust chusteczkę, a po chwili moim ciałem wstrząsa trwający kilkanaście sekund atak. Gdy zabieram chustkę, na jej powierzchni widnieją czerwone plamy. Zmartwiony wzrok Orsona wędruje od zakrwawionego skrawka materiału do mojej twarzy. Nawet z Doca Holiday’a mam wyłącznie gruźlicę. Uśmiecham się smutno i kiwam głową.
- No, nikt nie jest doskonały. Nawet ja, geniusz, wulkan seksu i mentor lokalnych spirytystów mam usterkę. Nie mogę z nikim rozmawiać bez strachu, że obryzgam go krwawą plwociną…
- Anton, wiesz przecież, że nikt nie brzydzi się z tobą przebywać – mówi poważnie detektyw.
- Wiem, przyjacielu. Wiem. Ale ja umieram. Nieubłaganie, z każdym dniem, po kawałku. Niedługo wykrztuszę całe płuca i nie będę miał czym oddychać.
Zapada niezręczna cisza i nikt nie ma ochoty się odezwać. To wyjątkowo niegrzeczne, mówić o umieraniu w takim miejscu jak to. Czuję do siebie niesmak, choć wiem, że nie uczyniłem nic złego. Milczenie przerywa Orson:
- Wiesz czego nie lubię najbardziej w twojej chorobie?
- No czego?
- Potrafi zepsuć ci szampański humor w najmniej odpowiednim momencie – szelma wie, jak przywrócić mnie do normalności i między innymi za to go kocham.
- Ha! – wykrzykuję – Nic nie jest w stanie zepsuć mi szampańskiego humoru!
I znów udaję, że wszystko jest w porządku, a Orson, że wierzy w moje dobre samopoczucie. Choć oczy jarzą mi się niezdrowym, chorobliwym blaskiem, wychylam bez wahania kieliszek musującego wina zamówionego przez przyjaciela. Trunek przyjemnie drapie obolałe gardło. Detektyw do końca wieczora pochłania absynt, a gdy wychodzi kilka minut przed północą, udaję się na parking przynależący do klubu. Stoję w deszczu i rozmyślam nad tym, co powiedział Orson o Czasie Koniunkcji. Może on ma rację? Może Emily naprawdę przyniosła mu zapowiedź połączenia obu światów? Przecież nie trzeba być geniuszem, by widzieć co się dzieje. Bariera między astralem a rzeczywistością faktycznie osłabła, czego znakiem mogą być choćby buszujące po Mieście roje kacperków. Niegdyś tylko osoby wyczulone na duchową energię mogły zobaczyć choćby rąbek astralu, dziś może zrobić to dosłownie każdy. Podnoszę wysoko głowę, by opadająca woda zrosiła mi oblicze i ruszam na zaplecze klubu. Moja królowa już na mnie czeka. Chowamy się pod daszek, zamawiam duszolot. Pojazd odwozi nas do mojego mieszkania, gdzie spędzam jedne z najmilszych chwil w moim życiu. Dwa razy. Niektórzy nazywają je małą śmiercią.
_________________
"Don't place faith in human beings, human beings are unreliable things"

Machines of Loving Grace - Butterfly Wings
 
 
 
REKLAMA 
sasassa

Last.fm: Disorder1982
Numer buta: 41
Ulubiony muzyk: M. J. Keenan / Jon Crosby
Dołączyła: 07 Mar 2009
Posty: 2102
Wysłany: 2010-01-04, 17:54   

 
 
 
Weronika 
sasassa


Last.fm: YamnikOvDarknes
Numer buta: 39
Ulubiony muzyk: Lisa Gerrard
Wiek: 30
Dołączyła: 07 Mar 2009
Posty: 2102
Skąd: Wrocław
Wysłany: 2010-01-04, 17:54   

Podoba mi się i to bardzo. klimat tak straszliwie tajemniczy, sam pomysł przeniknięcia świata astralnego przez nasz i opisania tego z punktu widzenia spirytysty jest unikatowy ! gdyby gra rzeczywiście wyszła z chęcią bym zagrała, choć jeszcze z większą przeczytała w postaci książki dalszy ciąg tych dziwnych zdarzeń :D
_________________
The paparazzi follows me every day in my life
I am like Princess Diana except I am alive
 
 
 
Fnord 
Rycerz mieczy


Last.fm: Disorder1982
Numer buta: 41
Ulubiony muzyk: M. J. Keenan / Jon Crosby
Wiek: 41
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 1159
Skąd: Z kręgu szóstego
Wysłany: 2010-01-04, 20:46   

Ja tego swojego erpega tworzę ze znacznymi przerwami od 2004 roku - mam krótkie okresy weny, w czasie których produkuję mnóstwo materiału, przeplatane długimi okresami absoultnej stagnacji.

Dalszej części opowiadania raczej nie będzie. Za dużo do poprawy i za dużo do napisania. A poza tym za duży temat jak na opowiadanie. Ale w ostatnich dniach pchnąłem mocno do przodu modernizację mechaniki i pewnie rozpocznę kolejną fazę testów erpega na sesjach.
_________________
"Don't place faith in human beings, human beings are unreliable things"

Machines of Loving Grace - Butterfly Wings
Ostatnio zmieniony przez Fnord 2010-01-04, 20:47, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
pawelszawelpawel 


Dołączył: 08 Cze 2009
Posty: 340
Skąd: Ostrów Wielkopolski
Wysłany: 2010-01-13, 08:17   

Weronika napisał/a:
gdyby gra rzeczywiście wyszła z chęcią bym zagrała


taaa ale z nami na forum w rpga to już nie pogra :P :...:
 
 
Weronika 
sasassa


Last.fm: YamnikOvDarknes
Numer buta: 39
Ulubiony muzyk: Lisa Gerrard
Wiek: 30
Dołączyła: 07 Mar 2009
Posty: 2102
Skąd: Wrocław
Wysłany: 2010-01-13, 08:51   

forumowy rpg dawno upadł :P
_________________
The paparazzi follows me every day in my life
I am like Princess Diana except I am alive
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Style created by PiotreQ9 from HeavyMusic.org

| | Darmowe fora | Reklama
Darmowa reklama, reklama za free, reklamy za darmo

Metal Top - 100