Nooo troszeczkę czasu mi to zajęło... ale w końcu zabrałem się za kolejną, piątą już płytę Bowiego - "Aladdin Sane". Po pobieżnym przesłuchaniu mam do powiedzenia tylko: "japierdolę" nie wierzę że wszystkie płyty od "the man who sold the world" aż do tej płyty wyszły na przestrzeni lat 1970 - 1973... w międzyczasie Bowie zdążył być już wariatem który sprzedał świat, zniewieściałym dziwakiem noszącym suknie, Kosmitą który uciekł z Marsa... przez rok utrzymywał że nazywa się Ziggy Stardust i nie pochodzi z ziemi... masakra!
A teraz Aladdin Sane... Płyta poza tym, że odziedziczyła pobieżne brzmienie po poprzedniczkach (choć nie widzę tu już prawie żadnych śladów np Man who sold the world) jest niesamowicie wypchana jazzowo bluesującymi akcentami... brzmi niesamowicie... np takie pianino w tytułowym kawałku... Nadal mamy wrażenie obcowania z czymś dziwnym i jakby multi-brzmieniowym, multi-płciowym, multi-dźwiękowym, multi-niewiadomoczym...
Niesamowitą frajdę sprawia mi odkrywanie muzyki która zaistniała już daaaawno temu, przez całe dziesięciolecia wpływała na cały muzyczny świat i jest ogólnie czymś od dawna ustalonym i przyjętym... dla mnie stanowi jednak całkowitą nowość... i na prawdę nie wiem jak podszedłbym do muzyki tego dziwaka jakim jest Bowie, gdybym nie miał za sobą poprzednich płyt... kiedyś próbowałem zaczynać od środka... skończyło się wywaleniem dyskografii z dysku ;]
bo widzisz. tak na prawdę mam pewną ukrytą tożsamość - jestem Replay-Manem.
wiesz bo mam falową fazę na Bowiego - posłucham jakiejś płyty... później kilka miesięcy nic, później przypominam ją sobie, później kolejna płyta. Każdorazowo jaram się nim jakby od nowa
_________________ - ale ja jestem wyjątkowy!
- tak! jesteś wyjątkowo chujowy!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum