Wyjeżdżaliśmy w nocy ze środy na czwartek, coś koło 1.00. Ja, Jogi, Asia, Zbychu i Janiec. Po drodze wszyscy senni, więc odświeżyłem sobie dawną miłość - U2 (przy "With or Without You" Jogi miał aż łzy w oczach) 5.30 już w Kostrzynie, znaleźliśmy z ekipą znajomych z Cieszyna ekstra miejscówkę - dwa nasze samochody jako ściana, z tyłu płot od straganów, wokoło nasze namioty, nad nami rozwiesiliśmy plandekę (słońce nam nie straszne), prowizoryczny płotek z kijów i taśmy wokoło, na środku koc i karimaty, grill i lodówka do alko (dziura w ziemi, worek do śmieci i zimna woda), wieczorami gitarka. Było IDEALNIE. Już w czwartek przyjechali Wera, Finn i Ręcz... znaczy Marika. No co za ekipa! Mieliśmy iść na film, ale cały dzień chlaliśmy Komandosy, Czystą Żołądkową i Browarki, ja z Werą i Jańcem najwytrwalsi. W czwartek byłem jeszcze na konferencji Owsiaka w ASP, gdzie m.in. mówił jak namawiali Papa Roach na niższą cenę i przesłali im zdjęcia z Woodstocków, to oni się pytali czy to fotomontaż, a Jurek odpisał: "Nie, Matejko namalował" W piątek cały dzień łaziłem skacowany, więc nie dużo już piłem, ale też zaczęły się koncerty. W południe dołączyła do nas Sithena. Na początek Flinta, wszyscy głodni pogo, przed jednym utworem ustawiła się ściana śmierci, a tu okazało się że to śjakaś balladka o Powstaniu Warszawskim, ale ściana i tak ruszyła. Ewelina potem zła była Łąki Łan pozamiatali - wokalista wszedł wysoko na rusztowanie sceny i stamtąd zrzucał konfetti, w tłumie dwóch kolesi poprzebierani podobnie jak kapela (żółty i zielony garnitur) na platformie z dwoma krzesłami przystrojonej krzakami i kwiatami byli noszeni na rękach ludzi. Miazga. Orphan Hate - już przy tym zespole słowa Owsiaka się sprawdziły: "W tym roku mamy najlepsze i najnowocześniejsze nagłośnienie na świecie". Ogromna ściana dźwięku, ziemia się trzęsła, przy czym wszystko było słychać przerażająco wyraźnie i dokładnie. Pełen profesjonalizm ekipy technicznej. Dwa razy zagrane "Roots Bloody Roots" narobiły mi ogromnej ochoty na zobaczenia Cavalery kiedyś na Woodstocku. Papa Roach... dla mnie główne danie, było lepiej niż się spodziewałem. Jacoby i spółka wychodzili sami z siebie, widać było że nie mogą wyjść z zachwytu. Pod sceną moc! Wood jest idealny przez to że nie ma przesadnego ścisku przez brak barierek i przez wysoką scenę - będąc pod nią nic nie widać. Ale pogo i tak jest ostre - widziałem jak laska się zwija z bólu, na drugi dzień Jogi widział ją ze złamaną nogą w gipsie... Przed "Between Angles and Insects" Coby kazał wszystkim przykucnąć, a kiedy wszedł mocny riff wszyscy z krzykiem wyskoczyliśmy w górę. MOC! CLICK!Nigel Kennedy okazał się mieć świetne poczucie humoru. Wszyscy muzycy ubrani w stroje klubu Aston Villa, w jednym utworze wraz z całą publiką śpiewaliśmy "U, A, Paul McGrath, Say U, A, Paul McGrath" a na telebimach pokazywane były zdjęcia piłkarza. Lao Che nigdy nie słuchałem, ale jakoś będę musiał bo mi się podobało i nawet resztką sił z Asiami w małe pogo ruszyliśmy. W sobotę od rana udało mi się zaciągnąć naszą ekipę na błotko! Finn jeszcze dzień wcześniej nie mógł zrozumieć co w tym widzę, a tu wyszedł z niego szatan! Wszyscy się wytaplaliśmy, rzucaliśmy błotnymi kulami, było kilka "kanapek", zakopaliśmy Finna, było po prostu zajebiście! Za rok rewanż! Kąpanie się też było niepowtarzalne! Wzajemne lanie sobie wody w gacie z baniaka nie może się z niczym równać! Na koncert wybrałem się dopiero na Panic Cell. Idziemy sobie wcześniej - a tu straż pożarna ostro polewa cały teren pod sceną - utworzyło się kolejne błoto! Jak zaczęli grac Asia mi znikła, patrzę, a ona już cała czarna! I tak razem z Sitheną i Kubokiem pogowaliśmy w ubraniach w błocie! Kurwa - niezapomniane przeżycie! Tego dnia kąpałem się trzy razy - w życiu się tyle razy nie myłem jednego dnia, a co dopiero na Woodzie! I kto mi jeszcze powie że to festiwal dla brudasów?!? Girl in a Coma dały radę - trzy babki grające alternatywny indie punk. Na Life of Agony miałem totalne deski, zresztą nie tylko ja - większość publiki. Caputo i spółka czadzili aż miło, ale mało kto miał siły ich dopingować, ja miałem gardło zdarte już, pogo też raczej skromne jak na taką gwiazdę. Dużym zaskoczeniem dla mnie byli Lessdress - istnieją już 20 lat, a nigdy o nich nie słyszałem. Mocny hard rock, kojarzyło mi się ze starymi Acidami trochę. Wokalista w pewnym momencie powiedział że do następnego utworu tu na woodzie nakręcą klip, więc chcą tylko wytrzeć spocone mordy: "Ale nie żebyście mieli się w tym czasie nudzić" i każdy z nich wyciągnął po wielkim ręczniku z gołą babą. Potem jeszcze nie byłem z Asią śpiący więc poszliśmy do namiotu ASP gdzie grał Możdżer - było bajecznie, inny świat! Ta delikatna atmosfera podsycona niebieskimi światłami i dymem... do końca nie wytrzymałem (podobno ostatecznie było 7 bisów!!!). Schodząc do namiotu zastaliśmy grupkę ludzi - dwa wózki z hipermarketu po dwie laski w każdym, chłopaki na pełnym rozpędzie je zepchnęli. To była 4 w nocy więc tłumek na dole nie zdążył się zorientować - karambol był przedni. W niedzielę zacząłem od Titusa - jak zwykle największy szołmen polskiego rocka nie zawiódł, repertuar z solowego projektu też dobry - mniej metalowy niż Acidów, bardziej hard rockowy. Armia - jedna z moich dawnym miłości muzycznych (podobnie jak Joga), kolejny raz po latach na ich koncercie i nic się nie zmieniło - "Hej'e!" Budzego przestałem liczyć po ok. 40 już gdzieś po 3 utworze. Odżyły wspomnienia, szczególnie że większośc repertuaru stanowiła "Legenda". Szkoda że nie zagrali nic z "Pocałunku..." Nowy pałker Krzyżyk młócił aż miło. To był jubileusz - 25-lecie - ale niczym szczególnym się on nie wyróżniał. Z Tonic'iem zdążyłem się nieco zapoznać wcześniej - przyjemne, lekkie rockowe, niemal post-grunge'owe granie. Dużo się po nich nie spodziewałem (a tym bardziej po publiczności). Ale był to przedostatni koncert Wooda, więc wszyscy chcieli chyba ponadrabiać zaległości w crowdsurfingu - pół koncertu walczyliśmy z Isalamirem i Jańcem z laskami nad nami. Ich koncert wspominam chyba najlepiej - Papa Roach było wiadomo że będzie zajebiście, a tutaj naprawdę było pięknie, już jakoś nostalgicznie, na koniec jak śpiewaliśmy im "sto lat" pałker i gitarzysta kręcili to komórkami, wokalista powiedział: "It's one of the best evenings of our life". Pałker rzucał pałeczkami, a ja jedną złapałem!!! Jelonek... no nie muszę wam chyba opowiadać. Zapomniałem już o tym że wolałbym Guano Apes, był zajebisty i tyle, a ich poczucie humoru... no to trzeba było zobaczyć. Na koniec Jurek wraz z Piotrem Bukartykiem i ludźmi z warsztatów pięknie odśpiewali piosenkę stworzoną na finał... Po powrocie już musieliśmy się żegnać z Werą, Finnem i Mariką... a rano w poniedziałek już w deszczu (przez wszystkie dni mieliśmy słońce, aż się zjarałem cały) pakowanie się i wyjazd.
To nie tani chwyt reklamowy że Przystanek Woodstock to najpiękniejszy festiwal świata. Kto nie był, nie przechadzał się po wszystkich miejscach i atrakcjach, ten nie zrozumie. Mam proste porównanie - miesiąc temu byłem na Openerze, kontrast jest powalający. Tam oprócz wielkich gwiazd nie ma absolutnie niczego, a przede wszystkim pięknego ducha muzyki, tej atmosfery, no sam nie wiem jak to nazwać. Zapraszam was wszystkich za rok. Wspaniale było przeżyć to w końcu z moją Asią i przede wszystkim z Rock Roomowcami - Jogim, Werą, Finnem, Sitheną, Rzeźnią, Isalamirem, Szawłem, Mariką i całą rzeszą znajomych, ekipę mieliśmy nieziemską I CHUJ!!! Ba! Utworzyliśmy taką swoistą wioskę! Dziękuję Wam, już wiem że pewnie przez najbliższy rok nic równie pięknego mi się nie przydarzy.
Asia, Zbychu, Jogi, część "zaopatrzenia" i nasza Lalunia z tyłu.
W przerwie na hot-dogi spotkaliśmy Kubicę.
Dzień przed, a już widać masę namiotów.
Nie pytajcie mnie jak zdołali przywieźć te 4 kanapy i szafę - potem jeszcze mieli posadzkę, drewniane rusztowanie i foliowe ściany!!!
Z moją lubą przed sceną
Największy chyba cyrk tego wooda - podest wśród widowni na "Łąki Łan"
Asia i Asia (czyli Sithena)
Predator też był na Woodzie. Kapitan Ameryka też, ale mi się już tel rozładował.
Więcej zdjęć wrzucę jak dostanę od znajomych - jak już wspomniałem, szybko rozładował mi się telefon. Jeszcze Jogi coś wrzuci i Wera mam nadzieję.
o rany! muszę zgodzić się z Albertem w każdym zdaniu! to był najlepszy festiwal jaki widziałem! totalnie! z pewnością pamiętacie moje nastawienie przed wyjazdem na Wooda. Teraz mam doła że już się skończyło i że jest już po. JA CHCĘ JESZCZE RAZ! JA CHCĘ ŻEBY TO TRWAŁO JESZCZE Z TYDZIEŃ!
ale tak! koncerty były ok (w sumie zależało mi tylko na Armii i na Łąki Łanie) Łąki Łan - tak jak Albert napisał, zmiażdżyli! przede wszystkim niesamowity kontakt z publicznością, przebrania, skakanie, to wspinanie się na rusztowanie itd itp... Armia zamiotła też totalnie. był nakurw w chuj! było niesamowicie! wszystko się trzęsło! weszli z "opowieścią zimową" i zagrali całą masę zajekawałków (fakt przeważały stare płyty, ale to koncert na 25lecie i musiało tak być). "Popioły" mnie rozwaliły najbardziej! Papa Roach samego zespołu może i nie słucham, ale cholera! to co się działo z publicznością i reakcje samego zespołu były powalające... czaicie. wokalista po bodajże drugiej piosence stanął i się gapił z niedowierzaniem... po chwili dodał że grają już dużo czasu ale czegoś takiego jeszcze nie widzieli i że są zachwyceni... co jakiś czas między kawałkami się zachwycał i było bez kitu widać że normalnie szczęka mu opada! wspaniale! Lao Che no! po tym koncercie wzięła mnie konkretna faza na Lao! bardzo dobrze moim zdaniem zagrali. podoba mi się nowa płyta! hohoho!
z rzeczy pozamuzycznych, to Albert chyba nie wspomniał o naszym hymnie! otóż mieliśmy swój hymn odśpiewywany kilka razy dziennie... przepis na niego - 2 akordy: e i G, no i słowa: stale powtarzane NO I CHUJ darliśmy tak codziennie ryje do normalnie 2 / 3 w nocy a jak ktoś przychodził i mówi że np chce spać... to co mu odpowiadaliśmy? "NO I CHUJ NO I CHUJ! I CHUJ NO I CHUJ!" no i smutny odchodził
chlania było faktycznie conieco. nawet mieliśmy specjalne motto:
- NAKURWIMY SIĘ JAK CO!?!?!?!
- JAK RĘCZNIKI KURWA!
poza tym mieliśmy baniaki i jak chodziliśmy się myć to było wygodnie bo mieliśmy przenośny prysznic - a uczucie baniaka wody w majtkach z samego rana to niesamowite doświadczenie!
poza tym pewnego dnia siedzimy i jest upał - z tego wszystkiego zrobiliśmy sobie z Finnem wrestling i normalnie prawie rozkurwiliśmy pół obozu! i nagle Albert mówi "idziecie w błoto?" a my na to "TAAAAAAK" no i poszliśmy w błoto! i było cudownie! wszyscy się goniliśmy, a z Finnem zrobiliśmy sobie zapasy sumo! wykulaliśmy się równo, oboje pozdzieraliśmy sobie kolana i łokcie i ogólnie było zajebiście. po wszystkim Finn wpakował mi w gacie 2 garści błota! łaaaa! ale nie pozostałem mu dłużny! no i tak się tam taplaliśmy. w końcu namówiliśmy Werę i ona też weszła! ale ja wybłociliśmy! o rany! o Sithenie nawet nie mówię, bo dostało jej się nawet bardziej! po wszystkim ściągnęliśmy kąpielówki i założyliśmy sobie je na głowy (tylko ja z Asią) krzycząc "GACIE NA GŁOWY! NIE NA DUPY" (oczywiście pod kąpielówkami mieliśmy jeszcze gaciory ) no i muszę podziękować Finnowi za dodanie odwagi i wspólne wykonanie "spaceru z gołą dupą" przez główną alejkę festiwalu
wypłukiwanie piasku z gaci i z między pośladków zajęło mi prawie godzinę zajebioza!
zdjęcia wstawię i tutaj i w mitingowce. ino niech się wrzucą!
widok na wszystko z ASP dzień przed!
wyposarzony Earl przed wyruszeniem!
oksy specjalnie na-wooda-nabyte
lao che hydropiekłowstąpienie
w sumie myślę że inne nasze wspólne zdjęcia można dodać w mitingowe zdjęcia wszelakie... żeby łatwiej było je znaleźć póki co niech zostaną te
_________________ - ale ja jestem wyjątkowy!
- tak! jesteś wyjątkowo chujowy!
Last.fm: Disorder1982
Numer buta: 41
Ulubiony muzyk: M. J. Keenan / Jon Crosby
Wiek: 41 Dołączył: 02 Mar 2009 Posty: 1159 Skąd: Z kręgu szóstego
Wysłany: 2010-08-06, 16:42
WOODSTOCK 2010 – RELACJA FINNA
Przygoda z moim pierwszym Woodstockiem zaczęła się parę godzin przed przyjazdem do Kostrzynia. Zabrałem się specjalnym pociągiem music regio i zanim z niego wysiadłem zdążyłem już wypić pół litra wódki, dwa piwa i nieokresloną ilość wina. Gdyby pasażerowie pociągów na Woodstock zachowywali się tak w jakimkolwiek innym pociągu, mandaty sypałyby się gęściej niż płatki śniegu podczas zamieci.
Kiedy wysiadłem w Kostrzynie, spotkała mnie niemiła niespodzianka. Okazało się, że na czas festiwalu miasto objęte jest prohibicją obejmującą wódkę i wino. Krótki spacer po centrum zaowocował jednak przelotną znajomością z lokalnym żulem, który w pełnej konspiracji zakupił dla mnie „nieoficjalny” alkohol wagi ciężkiej w pobliskim kiosku ruchu.
Uzbrojony w procenty odebrałem z dworca Weronikę i Marikę, a później ruszyliśmy na woodstockowe pole, gdzie czekał na nas Jogi. Nasz przewodnik poprowadził nas do obozu, gdzie rozbiliśmy namioty i zainaugurowaliśmy imprezę odrobiną wódki i winami takich zacnych marek jak na przykład Komandos. Niestety trudy podróży i dwie godziny snu poprzedniej nocy nie pozwoliły mi zakończyć imprezy razem z innymi i około północy, po wielokrotnym odśpiewaniu hymnu „Przystanku i chuj”, poszedłem spać.
Prawdę powiedziawszy, kolejne dni przebiegały według podobnego schematu. Codziennie witaliśmy Woodstock trunkami, przedpołudnia spędzaliśmy w obozie ukryci przed palącymi promieniami słońca, a wieczorem, no cóż, piliśmy dalej i czasem chodziliśmy na koncerty. Po drodze zdarzyły się też ze dwie wizyty na Przystanku Jezus, kąpiel błotna i inne podobne atrakcje.
Co do Przystanku Jezus, należy wspomnieć o jego liczebności – rozmowa z klerykiem z Białorusi Pawłem ujawniła, iż jest ich wszystkich niespełna 400 osób, z czego ponad połowa to duchowieństwo. Pozwala to oszacować ilość oazowiczów i innych „zwykłych ludzi” na Jezusie na około 150-160 osób. To ciekawe, gdyż w sobotę w naszym obozowisku imprezowało jakieś 30 do 40 osób, w tym także dwóch kleryków, których nie udało się przegnać naszym hymnem. Fajnie, nie? Stanowiliśmy jakieś 20% Przystanku Jezus. W jednym obozie.
Ale jak tu się dziwić, że jest tak mało, skoro ich oferta kulturalna obejmuje głównie smętne śpiewy przy gitarce niczym nie różniące się od śpiewania na rekolekcjach. Przy Jezusowcach potęgą wydaje się za to Pokojowa Wioska Kriszny, która przyciąga niezłe tłumy. Pewnie chodzi o to, że mają tanie i pożywne żarełko i wieczorem organizują koncerty które spokojnie mogą konkurować z wydarzeniami z głównej sceny. Jeśli kogoś kręci joga, astrologia albo inne tego typu dziwactwa, u krisznowców znajdzie także i to. No i wielkiego wzwiedzionego kutasa, którego obwożą w tę i we w tę po alejce handlowej mantrując godzinami „Hare Kriszna hare hare hare rama hare hare”…
Jeśli chodzi o muzykę, jak dla mnie najfajniejszymi wydarzeniami tegorocznego festiwalu były: Justyna Steczkowska która pokazała się z bardziej rockowej strony, Nigel Kennedy ze swoją piłkarską manią i toną humoru, Lao Che (mimo że nie zagrali nic z Powstania), trochę niedocenione przez publiczność Girl In a Coma oraz Armia. Słabości takich bandów jak np. Orphan Hate dowodzi choćby to, że na bis zagrali po raz drugi cover Sepultury.
Nagroda za największe zaskoczenie Woodstocku wędruje jednak do Joga. Nie dość, że się przełamał i srał w toitoiach, to jeszcze taplał się w błocku, PIŁ ALKOHOL i klepał po tyłku w zasadzie obce dziewczyny. No i ujawnił instynkt opiekuńczy, dzięki któremu Marika przez całego Wooda miała zapewnione towarzystwo
Zdjęcia później!
_________________ "Don't place faith in human beings, human beings are unreliable things"
Nagroda za największe zaskoczenie Woodstocku wędruje jednak do Joga
ociera łezki!
Cytat:
instynkt opiekuńczy, dzięki któremu Marika przez całego Wooda miała zapewnione towarzystwo
mój wewnętrzny dżentelmen nie mógł zostawić spraw nieruszonymi i po prostu patrzeć na te nieprawości!
Cytat:
zakupił dla mnie „nieoficjalny” alkohol wagi ciężkiej w pobliskim kiosku ruchu.
hahaha! płaczę ze śmiechu jak wspomnę Zbyszka mówiącego: "czyja jest ta ostatnia butelka w lodówce? i co to jest tak ogólnie? bo chłopaki mówią że wczoraj spróbowali i było średnie, i nie wiedzą co to było i teraz się boją"
Cytat:
Co do Przystanku Jezus
haahahahah! fajnie się tańczyło!
_________________ - ale ja jestem wyjątkowy!
- tak! jesteś wyjątkowo chujowy!
Last.fm: Disorder1982
Numer buta: 41
Ulubiony muzyk: M. J. Keenan / Jon Crosby
Wiek: 41 Dołączył: 02 Mar 2009 Posty: 1159 Skąd: Z kręgu szóstego
Wysłany: 2010-08-06, 17:08
semako napisał/a:
"czyja jest ta ostatnia butelka w lodówce? i co to jest tak ogólnie? bo chłopaki mówią że wczoraj spróbowali i było średnie, i nie wiedzą co to było i teraz się boją"
Ja to próbowałem wprost z butelki niedługo po zakupie. Zanim dałem to komukolwiek, walnąłem dwa solidne łyki i ani nie oślepłem ani się po tym źle nie poczułem
A tak bajdełej, to bali się, ale i tak wypili
_________________ "Don't place faith in human beings, human beings are unreliable things"
Wóódstock był dobry. Koncerty świetnie, atmosfera super, tylko piwo ciut za drogie. Ale ciesze się, że miałem okazję zobaczyć przynajmniej część ekipy z RR. Jeśli znajdzie się te kilka dni wolnego za rok, będzie powtórka z rozrywki. Tym razem wezmę więcej kasy i ide na bungie! A co! Te 3 dni mineły zdecydowanie za szybko
_________________ Jestem synem rosyjskiego kosmonauty.
"Codziennie rano budzę się piękniejszy, ale dzisiaj to już przesadziłem...."
Ostatnio zmieniony przez rzeznia22 2010-08-06, 21:05, w całości zmieniany 1 raz
Last.fm: Sithena
Numer buta: 38
Dołączyła: 27 Paź 2009 Posty: 282 Skąd: z daleka
Wysłany: 2010-08-06, 21:35
Ja już nie będe się tak rozpisywać, wy zrobiliście to najlepiej. I musze to podkreślić: było zajebiście, bardzo szybko zleciały te dni, za rok na pewno powtórka z rozrywki i bardzo cieszę się, że mogłam poznać stąd te kilka, ale jakże zajebistych, osób. NO I CHUJ!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum